marketowo

Nie będą pisał o marketingu – mimo swojej pracy, ale o marketach muszę. Kiedyś, dawno, dawno temu, na każdym osiedlu stały sobie sklepy spożywcze, w których pracowały sklepowe w ortopedycznych butach i foliowych fartuchach w niebieską kratkę.

Potem nastała era hipermarketów i osiedlowe spożywczaki powoli zaczęły upadać … brzmi to jak bajka, ale wcale, a wcale nie tęsknie do tych czasów. Do hipermarketów też nie, chociaż z konieczności odwiedzam je, przynajmniej raz w miesiącu.

A wszystko zaczęło się tak, że przyzwyczaiłem się, chociaż lepszym określeniem jest przywiązałem się, do zakupów w Almie – bo lepsze jedzenie, bo atmosfera przyjemniejsza, bo wystrój milszy i światło cieplejsze. I tak pewnie tkwiłby w swoim zauroczeniu, gdyby nie moja seniora, która wybrawszy się raz ze mną na zakupy uświadomiła mi jedno: Synu tu jest drogo, strasznie przepłacasz!

Niby nic, a jednak po pewnym czasie Alma musiała pogodzić się z tym, że na początku miesiąca Real jest nr 1. I tak to funkcjonowało. Zdążyłem się przywiązać i do Reala, do tego stopnia, że wypijałem tam nawet kawę i bez pośpiechu robiłem zakupy dla żarłocznego bejbika.

Dziś jednak moja żona postanowiła, że skoro Tesco jest dla Ciebie i dla rodziny, to również powinien być dla nas.

Nie był, było wszystkiego za dużo, a zwłaszcza ludzi, nie było mojego ulubionego ryżu i światło było za niebieskie. I na pewno nie napiłbym się tam kawy, na dobry początek i bejbik też marudził.

Dziś, jak się mówi, rozmiar ma znaczenie, chociaż wcale największy nie znaczy najlepszy. Cenie sobie stan pośredni – taki Real to dla mnie nadto.

Rada: Z przywiązania.